
Mokotowskie „wystawki” są jak wyspy skarbów. Raz w tygodniu wypływamy na nie z siostrą, przemierzając bardzo uważnie osiedlowe ulice. W wyprawach zazwyczaj towarzyszy nam Zuszek. Jest naprawdę bardzo dzielny, bo nasze przeglądanie świeżo porzuconego towaru i dyskusje, czy i do czego dany mebel może się nadać, trwają czasem w nieskończoność. Mogłoby to doprowadzić do szału nawet najbardziej cierpliwych… a co dopiero dwulatka. Do tego po udanych połowach Zuszek musi wracać do domu na nogach, bo w jego wózku jadą nasze łupy.
#ukochaneupolowane
Polowanie na wystawkowe skarby nie jest jednak proste, gdy ma się na myśli konkretny projekt. Przekonałyśmy się o tym szukając elementów do dziecięcej kuchenki. Marzyłyśmy o retro szafce, której nigdzie nie było. Jednak pewnego mroźnego czwartku wypatrzyłyśmy stary stołek, a potem połamaną kuchenkę dziecięcą, z której odkręciłyśmy blat. Yay! Miałyśmy już zatem całość i wydawało się, że wystarczy jedynie połączyć obie części. Ale w toku „prac remontowych” sprawy zaczęły się nieco komplikować – jak to zwykle z remontami bywa. Czas, chęci i cierpliwość okazały się warunkiem koniecznym do pomyślnego zakończenia projektu. I najważniejsze, wsparcie męża, który zirytowany rozprzestrzeniającym się bałaganem, pomógł w szlifowaniu i wierceniu.
Krok po kroku czyli wizyty w markecie budowlanym
Wizyt w marketach budowlanych związanych z kuchenką było 4 (słownie cztery!). Oczywiście mogło skończyć się na jednej, gdybyśmy od razu miały pomysł na całość. Ale koncepcja powstawała powoli i każdy dołożył do niej swoje przysłowiowe pięć groszy.
Pierwsza wizyta, zdecydowanie najkrótsza, to zakup papieru ściernego i białej farby akrylowej. Do zdrapania ze stołka dwóch warstw lakieru niezbędny był papier 40. Do wygładzenia użyłyśmy 180. Kilka dni szlifowania (koniecznie na podwórku, bo strasznie pyli), dwie warstwy akrylu i podstawa kuchenki była gotowa.
Okazało się, że zdobyty blat ma wprawdzie palniki, ale zamiast zlewu jest dziura i brakuje kranu. Zlew znalazł się w szufladzie –to plastikowe pudełko do przechowywania jedzenia. Z kranem poszło trochę gorzej i niezbędna okazała się druga wizyta w sklepie. Na szczęście alejki marketów budowlanych to prawdziwe eldorado, więc pomysłów na kran było kilka. Począwszy od prawdziwej baterii do zlewu (za droga), piankowej szarej osłony na rury (ciężko zamontować), mechanizmu z pompką od mydelniczki w płynie (tylko co zrobimy z butelką, przecież chodziło o to, by nie marnować). W końcu trafiłyśmy do działu hydraulicznego. Mówi Wam coś nazwa kolanko nyplowe? Do tamtego dnia nie wiedziałyśmy nawet, że coś takiego istnieje. Nawet Word podkreśla to słowo, haha. W skrócie mówiąc, dwa połączone kolanka nyplowe (90 i 45) w kolorze szarym to kran wprost idealny do dziecięcej kuchenki.
Przy okazji muszę wspomnieć o pomyśle siostry. Dla mnie to hit! Kurki kręcące się zrobiłyśmy z zakrętek od musów owocowych dla dzieci. Potrzebowałyśmy koniecznie smaku truskawkowo-jagodowego z czerwoną zakrętką. Dzieci chórem orzekły, że te musy są „fuj” i musiałyśmy poświęcić się dla dobra projektu. Musy zjadłyśmy same.
Trzecią wizytę w markecie odbył (odrobinę już zniecierpliwiony przedłużającymi się pracami) mąż. Pojechał po czarną farbę akrylową. Miała posłużyć do pomalowania tylnej ścianki kuchenki zrobionej ostatecznie z fragmentu półki na książki, która wisiała kiedyś u Michała w pokoju. W pierwotnej koncepcji ścianka miała być większa i biała (a białą farbę przecież miałyśmy). Niestety mąż-fachowiec stwierdził, że mogą wystąpić problemy z montażem, więc projekt zmniejszyłyśmy i nadałyśmy mu inny kolor. Przy okazji mąż zakupił plastikowe kątowniki do zamocowania blatu, ponieważ montaż „tylko na klej” okazał się nieskuteczny.
Na sam koniec czarne zaślepki. To czwarta wizyta w markecie budowlanym. Uff…
20 zł plus benzyna
Całość kosztowała ok. 20 zł, nie licząc kosztów paliwa na dojazdy do marketu budowlanego i musów na kurki. Czasu nie liczyłyśmy. Chodziło o dobrą zabawę, naszą – podczas tworzenia kuchenki i dzieci – podczas gotowania. Ta metamorfoza to dla nas symbol tego, że we wszystkim jest potencjał. Wystarczy odrobina uważności, aby to dostrzec.
PS. Z wystawki przytargałam jeszcze nocną szafkę, trzy krzesła oraz dwie dziecięce ławki. Wiosna zapowiada się ciekawie.
Komentarzy (2)
Co to jest ta wystawka? Napiszcie coś więcej.
Cześć, „wystawka” to miejsce na osiedlu, gdzie sąsiedzi wyrzucają gabarytowe śmieci. Perełki można często znaleźć, gdy ktoś robi remont. Trzeba być jednak szybkim 😉 Pozdrawiamy!